ďťż
 
Odnoœniki

 

Czy wierzysz w miłość?



kaktus - Pt kwi 24, 2009 13:48
" />Postanowiłem zarzucić tematem metafizycznym, ponieważ już dawno takiego nie było a wiosna nastraja do takich rozmyślań.
Powinienem zacząć od własnego stosunku do tego tematu:

nie wierzę w urzeczywistnienie, zakładam jako ideę.

Idea ta, jako niemożliwa do spełnienia (bo która być może?) ma dla mnie tylko znaczenie teoretyczne.
Podobnie jak większość sztucznie wygenerowanych przez społeczeństwo pojęć (typu szczęście, piękno, mądrość itp.) dla uszlachetnienia kolejnej idei - człowieczeństwa, jest dla mnie regulatywnym wyobrażeniem "prawdziwych" relacji międzyludzkich.
Co dla mnie znaczy "prawdziwych"? Niezafałszowanych, szczerych, altruistycznych (uwaga kolejne pojęcia goniące pojęcia i goniące w piętkę) otwartych itp. itd. Poświęcenie się dla innych czy to wyraz miłości? A może poświęcenia? - dlaczego nie pozostać przy tym pojęciu jest równie dobre. Oddanie się? W jaki sposób? Na zasadzie poświęcenia? (znowu to słowo) Jak rodzic dziecku? (czy to nie kolejna próba "uszlachetnienia" idei człowieczeństwa?). A może nie rozumiem bo nie kochałem? Hmm jeśli ktoś kochał, i to rozumie niech mi wytłumaczy (z zasady to co zrozumiałe daje się przekazać innym); albo jest to coś niezrozumiałego, ale odczuwalnego? Jeśli tak to skąd wiadomo, że każdy odczuwa miłość? Może jest tak jak z bólem, albo odczuwaniem smaku, zapachu itp.? W takim razie każdy z nas jest jakoś podobnie wyposażony więc i miłość może podobnie odczuwać? To dlaczego nie ma nauki o miłości? Powiecie - przeczytaj wiersz/książkę, zobacz film, posłuchaj muzyki to są nauki o miłości (cała kultura człowieka o tym świadczy) - wszyscy o tym mówią, wszędzie się to słyszy a ja tego nie "widzę" - widocznie coś ze mną nie tak? Może dlatego że społeczeństwo żeby uzasadnić celowość własnego istnienia potrzebuje tego typu "regulatorów" a niedostosowani jak w teorii ewolucji - wyginą.
Tyle na początek, zachęcam do dyskusji.




b r e - Pt kwi 24, 2009 15:14
" />a dla mnie miłość to nie idea. to fakt. a ja wierzę w fakty. jeśli w wierzę w fakty, wierzę w miłość! proste!



kaktus - Pt kwi 24, 2009 15:23
" />ech kobieca logika - skoro to fakt wyjaśnij? (ale nie przez przejawy, bo to może świadczyć o czymkolwiek)



Jakub_Z. - Pt kwi 24, 2009 15:25
" />Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się to, co napisał kaktus na wstępie do tematu. Myślę, że moje pojmowanie tego "pojęcia" jest bardzo podobne do tego kaktusowego - może nawet identyczne, tyle że wcześniej nie wiedziałem jak to dokładnie w słowa ubrać.

Chociaż może rzeczywiście mówię tak, bo nie potrafię 'kochać' tudzież 'nie kochałem', ale zatem niechże ktoś wytłumaczy to ładnie słowami. Wolę o konkretnej rzeczy (tutaj uczuciu) przeczytać, albo żeby ktoś mi opowiedział - dokładnie i zwięźle - jak to wygląda...

Zatem podsumowując: nie mogę powiedzieć czy wierzę czy też nie (bo to by było ryzykowne - skoro nie wiem cóż to), bo w sumie nie mam pojęcia w co i jak miałbym wierzyć - no nic, wiem że bez sensu to brzmi, ale tak to się w zasadzie prezentuje




b r e - Pt kwi 24, 2009 15:32
" />a ja poprzestanę jednak na przejawach! mój fakt ma od lat imię i nazwisko. i to mi wystarczy, by w niego wierzyć. jeśli się ma w życiu taki chodzący fakt, nie czuje się wtedy potrzeby, by go teoretyzować!



Kelvin - Pt kwi 24, 2009 17:37
" />oczywiscie ze wierze

a dlatego ze od blisko 7 lat jestem w szczesliwym zwiazku i nie wyobrazam sobie sytuacji zebym moglbyc sam, pewnei nie da sie wytlumaczyc uczucia milosci racjonalnie ani zadnymi naukowymi terminami, milosc po prostu jest i to sie po prostu wie, to sie czuje, kazda czescia ciala, patrzysz na obiekt swojej milosci i wiesz ze nie mozesz bez niego zyc i moze to zabrzmi banalnie ale wiesz ze zrobisz dla niej wszystko i oddasz wszystko zeby tylko ja uszczesliwic nie zwazajac na swoje potrzeby

inna sprawa jest milosc tata-dziecko, milosc moja i mojej zony ostatnio zaowocowala pojawieniem sie nowego malego czlowieka (o czym zreszta trabie naokolo do znudzenia :wink) : ) , to uczucie jest tak dziwne ze po prostu nie potrafie tego opisac, chociaz znam moja coreczke dopiero 12 dni, wiem ze kocham ja tak bardzo jakbym znal ja tysiac lat i wiem ze zrobie dla niej absolutnie wszytsko aby zapewneic jej jak najlepsze zycie, patrze na ta niewinna mala twarzyczke i w te nierozumiejace oczka i po prostu nagle wiem co musze robic dla niej bo jest absolutnie zalezna od nas, mowia ze po urodzeniu dziecka wszytsko sie zmienia i to prawda, duzo rzeczy przstaje miec znaczenie bo wlasnie wtedy pojawia sie taka milosc bezwarunkowa, niie potrafie tego lepiej wyjasnic ale wiem ze zrozumiec to moze tylko rodzic



Gadreel - Pt kwi 24, 2009 18:14
" />Wierzę w miłość. Mieszkając z moimi rodzicami ciężko byłoby w nią nie wierzyć.

Rodzice poznali się w Bułgarii, mama tam mieszkała, tata przyjechał na wakacje. Znali się dwa tygodnie, ale kiedy tata wyjeżdżał powiedział mamie, że jeżeli przyjedzie do niego do Polski, to się z nią ożeni. To były czasy socjalizmu i mamie nie wolno było wyjeżdżać z kraju, a mimo to znalazła sposób (jaki, to już dłuższa historia), zostawiła rodzinę, przyjaciół, całe swoje dotychczasowe życie i przyjechała tutaj.
W tym roku moi rodzice będą obchodzić 34 rocznicę ślubu i nawet teraz, po tylu latach, kiedy gdzieś idą, zawsze trzymają się za ręce. Jeśli tylko coś akurat kwitnie na łąkach, to tata zawsze, wracając ze spaceru z psem, przyniesie mamie bukiet polnych kwiatów. Kiedy patrzą na siebie, to w taki sposób, jakby się dopiero poznali, a nie jakby byli ze sobą już tyle lat. Ciężko im wytrzymać rozłąkę dłuższą niż jeden dzień, a nawet po tych ośmiu godzinach w pracy, mówią sobie, że się za sobą stęsknili.

Sama zresztą też uważam się za szczęśliwie zakochaną i mogłabym o tym wiele napisać, ale zapewne nie byłoby to tak przekonujące jak historia moich rodziców.

Myślę, że prawdziwa miłość może istnieć tylko wtedy, kiedy potrafi się kogoś pokochać bardziej niż samego siebie, kiedy to
ta druga osoba, a nie ja sam, staje się najważniejszą na świecie.



pawel nin - Pt kwi 24, 2009 18:16
" />Hmm szczerze zazdroszczę rodziców.



kaktus - Wt kwi 28, 2009 12:28
" />Filozofia dialogu poglądami Levinasa na pojęcie miłości.



b r e - Wt kwi 28, 2009 19:34
" />
">Miłość to egoizm we dwoje.
nieźle sformułowane.



question - Pt maja 15, 2009 06:28
" />Wg. mnie nie ma czegoś takiego jak miłość, kaktusowa teoria jest bliska moim przekonaniom.

Ciekawe jest to że pojecie "miłość" pojawiło się w czasach starożytnych. Kiedy ludzie tworzyli podstawy takich pojęć jak "społeczeństwo" "kultura" etc. Sama idea miłości jest niewytłumaczalna, istnieją setki teorii, nie da się jej sprecyzować naukowo. Moim zdaniem jest to słowo którym maskuje się wszystkie rzeczy którymi obdarowała nas ewolucja, głównie potrzeba przetrwania gatunku i jej "narzędzia" pociąg płciowy, sex, etc. Ludzie po prostu czuli konieczność odosobnienia się od zwierząt na tej płaszczyźnie, ponieważ są istotami myślącymi, szukającymi swojego miejsca we wszechświecie etc. etc. W ten sposób ludzkie społeczeństwo mogło przetrwać, gdyż bez takich górnolotnych idei (praw/norm zwyczajowych jakie wykształciły się w naszej cywilizacji) ograniczających ludzkie libido prawdopodobnie każda próba zbudowania społeczeństwa na zasadach ewolucyjnych skończyła by się jedną wielką orgią

Mimo to ludzie mimo milionów lat które minęły odkąd pojawiliśmy się na tej planecie wciąż mają w sobie wiele zwierzęcych instynktów które próbują jakoś zamaskować takimi ideami. Druga Wojna Światowa (jak każda wojna zresztą) zaczęła się od walki o terytorium (czy też przestrzeń życiową jak to ujął Adolf Hitler). Kiedyś homo-sapiens żyli w stadach, teraz zakładają rodziny. Mimo teoretycznej różnicy, wciąż partnerki wybierają partnerów którzy zapewnią im utrzymanie/byt/pozycję społeczną. Kiedyś do jaskini zaciągał kobietę silniejszy samiec, dziś jaskinię zastąpiło co najmniej trzypokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką, a samice zaciąga się tam samochodem

Oczywiście nasza cywilizacja się rozwija, mamy przecież też do czynienia z kobiecą emancypacją, czy męskim "kawalerem do grobowej deski". Kobiety chcą same zapewnić sobie utrzymanie, faceci którzy nie chcą się wiązać, chciałbym zaznaczyć że pełną parą popieram niezależne panie (pisząc to uświadomiłem sobie że któraś z żeńskich forumowiczek może mnie oskarżyć o szowinizm zaznaczam więc ze koncentruje się na znajdowaniu podobieństw) i sam jestem wyznawcą kawalerii (co chyba wyjaśnia dlaczego jestem takim cynikiem w kwestii miłości ) ale niestety nie da się ukryć że jednostki które nie zakładają rodzin nie mogą wpływać na społeczeństwo.

Tak więc jednym słowem (albo paroma zdaniami) : Miłość jest w moim przekonaniu jedynie jednym z pojęć które mają za zadanie "uszlachetniać ideę człowieczeństwa" (cytując Kaktusa). Ewolucja dała nam do ręki narzędzia niezbędne do przetrwania naszego gatunku, a my dorobiliśmy do nich ideologię, ot tak żeby nie zwariować.



Juriusz - Pt maja 15, 2009 09:38
" />Dołączę się do obozu sceptycznego, z moich obserwacji wynika, że to co nazywa się miłością to najczęściej bardziej zauroczenie, czy też przywiązania, a przede wszystkim wygoda życia. Nawet podatki często lepiej rozlicza się na dwoje, podobnie wyjazdy wakacyjne (nie zliczę ile razy dopłacałem za to, że jestem sam) i kredyty, o rachunkach nie mówiąc. Czy tylko mnie prześladuje wrażenie, że wszędzie wmawiane nam jest, że szczęście można osiągnąć tylko we dwoje? Jego rozwinięcie następnie realizuje się poprzez życie rodzinne, we troje, lepiej czworo. Zewsząd tony filmów, muzyki, literatury, oczywiście czasopisma, gdzie głównym problemem bohatera/bohaterki jest brak partnera/rki. Oczywiście wszystkie problemy przestają istnieć, gdy tylko "druga połówka" się znajdzie. Grupy wsparcia dla samotnych, linie zaufania, kluby samotnych serc, randki internetowe, niezawodne porady, nie wiem co jeszcze. Czuję się, że wmawiają mi, że bycie samemu i nieposiadanie depresji z tym związanej oznacza, że jest ze mną bardzo nie tak. Rozumiem, że dla wielu osób tak jest (co też w dużym stopniu jest sterowane tym, że od lat najmłodszych taki model życia jako jedyny słuszny jest nam wpajany), ale jednak nie dla każdego.



Vira - Pt maja 15, 2009 10:22
" />I później taki człowiek, który uzależniał swoje szczęście i cel życiowy od drugiej połowy znajduje się w dupie, ponieważ coś się skończyło, połówka umarła/odeszła/etc. Nie lubię takiego nastawienia - nie mówię że druga osoba przeszkadza w osiąganiu spełnienia, ba - może nawet pomóc, ale na pewno nie przez zastępowanie indywidualnych celów i pragnień celem zbiorowym.



Kelvin - Pt maja 15, 2009 20:53
" />ehh niedowiarki, nie chce sie tu lansowac na jakiegos mentora ale wydaje mi sie ze probujecie wyjasnic cos czego najwyrazniej chyba nie rozumiecie, a milosci nie da sie wyjasnic, bo milosc podpada pod kategorie - uczucia a uczuc najczesciej nie da sie ogarnac rozumem, czyli wszelkie teoretyzowanie jest bez sensu, pewnie nie bede oryginalny i powtorze teze ktora wielu przedemna juz stawialo ze ten kto mowi ze milosci nie ma i ze milosc nie istnieje najwyrazniej po prostu jej nie doznal, sorry ale tak po prostu musi byc bo ten kto ma lub mial milosc nie zastanawia sie nad tym, nie chcialbym byc odebrany jako ktos kto pozjadal wszytskie rozumy - ale jesli czegokolwiek bylem kiedykolwiek pewien w moim zyciu to wlasnie tego ze milosc istnieje, bo ja mam, bo kocham i jestem kochany, bo zrobil bym absolutnie wszystko co konieczne dla mojej rodziny, bo dal bym sie dla niej zabic jesli bym musial, bez wahania i bez cienia watpliwosci,

mozecie sobie nazywac milosc jak chcecie - czy tam przywiazanie, czy potrzeba akceptacji i odwzajemnienia uczuc itd itd - nie obchodzi mnie to, ja po prostu wiem i czuje milosc i jestem szczesliwy, co wiecej nie zazdroszcze osobom ktore nie maja milosci a nawet uwazam ze sa w pewien sposob ubozsze, bo kochac i byc kochanym to najlepsza rzecz jaka moze spotkac czlowieka a przynajmniej najlpesza rzecz jak spotkala mnie, nie twierdze ze zycie bez milosci jest bez sensu bo nie jest, kazdy realizuje sie w jakis tam sposob, kariera zawodowa, hobby, jakas pasja, podroze itd ale kiedys trzeba na chwile sie zatrzymac i przystanac, milosc sprawia ze zycie staje sie "pelniejsze", daje zajebiste poczucie komfortu psychicznego, wyluzowania i spokoju

a o tym wybieraniu samca pod wzgledem czy ma samochod albo 3-pokojowe mieszkanie to troche chybiona teoria wg mnie (duzy lol ) - jak poznalem moja zone to mialem srednio ciekawa prace (czytaj - niezbyt dobrze platna), samochodu nie mialem wogole a mieszkanie kupilismy dopiero pol roku przed slubem , hehe co wiecej mam teorie ze wiekszosc nieudanych malzenstw zostalo zawartych wlasnie na podstawie takich przeslanek (gosc ma dobra prace i fajny dom albo fajna z niej dupa) a niestety na dluzsza mete nie da sie zyc oszukujac samego siebie

jedyne z czym moge sie troche zgodzic to z tym co napisala vira - jedyna niedobra rzecz w milosci (ktora zreszta po raz kolejny potwierdza jej istnienie wg mnie) to taki ciagly podswiadomy strach o najdrozsze osoby, a przynajmniej ja mam cos takiego, czlowiek ma cos tak wspanialego i tak bardzo boi sie to stracic ze czasami to az boli, patrze na moja mala coreczke i jak sobie pomysle... (lepiej wole nie myslec) to czuje bol i strach nie do opisania



BeardFish - Pt maja 15, 2009 21:28
" />Zgadzam się w zupełności z Kelvinem, chciałem coś podobnego napisać.

Tylko takie krótkie pytanie : Czy jak widzicie staruszków, którzy spacerują trzymając się za rękę, którzy przeżyli ze sobą kilkadziesiąt lat - to nadal chemia, przywiązanie?

Przywiązać to się mogę do ulubionego swetra, a nie do osoby. Trzeba pokochać tak naprawdę by zrozumieć. Ponadto są chwile gdy miłość jest wystawiona na próby, jeśli to tylko trochę reakcji chemicznych to dlaczego ludzie chcą nadal być razem? Z głupoty, z przywiązania?

Nie rozumiem jak wogóle ludzie młodzi, a tacy tu wszyscy jesteśmy mogą pisać o przywiązaniu w związku... przecież co Was trzyma? Jesteście młodzi, na zdrowy rozsądek świat jest pełen facetów i kobiet i jak nie ta to następna przecież... przywiązanie to żadna przeszkoda, bo co? będziecie kilka miesięcy do kina sami chodzić, a może Ewka czy inny Krzysio się nie odezwie do Was, bo to był wspólny znajomy? Też mi przeszkoda.

ale przywiązanie i miłość to dwie różne sprawy. Jeśli ktoś kocha naprawdę to myśli inaczej, inaczej planuje przyszłość, nie myśli w podobnych kategoriach jak osoba, której się wydaje,że kocha.

Staroświecki bardzo jestem, wierzę w pewne wartości i w życie razem do śmierci... a co życie pokaże, a może tak nie będzie? Bullshit, robi się wszystko żeby tak było... los nie istnieje, to od każdego z nas zależy jak się dalej przyszłość potoczy, nie ma żadnej chemii - chemia jest przy zakochaniu, przy miłości jest całkowite oddanie i trzeba naprawdę chcieć się tak drugiej osobie oddać, całkowicie drugiej osobie zaufać i się przed nią otworzyć.Jest milion spraw, które ukazują miłość do siebie nawzajem - to widać w oczach, w zachowaniu, w sposobie w jaki się wspólnie żyje...

Poza tym nikt nie każe od siebie nawzajem niczego uzależniać - w związku można się nawzajem wspierać, co to za uzależnienie, przeszkadzanie w spełnieniu - owszem osoby słabe uzależniają się od siebie nawzajem, ale jeśli związek tworzą osoby całkowicie dojrzałe o czymś takim moim zdaniem mowy nie ma.

serio nie rozumiem jak można nazwać to chemią i traktować równie przedmiotowo.
Tak jak nie można wytłumaczyć istnienia siły wyższej tak i miłości się nie wytłumaczy, to coś duchowego i ciężko to opisać w słowach.

A umiera kiedyś każdy... to prawda absolutna i jeśli to ma powstrzymywać przed pokochaniem kogoś, bo się zostanie samemu... to wybór każdego z osobna, nie mnie oceniać.



ketrab - So maja 16, 2009 08:30
" />Kiedyś uczęszczając na DKF, po obejrzeniu filmu Krzysztofa Kieślowskiego "Niebieski" rozmyślaliśmy na temat miłości. Pewna kobieta, miała może od 25 do 30 lat, powiedziała ze ona nie wierzy w miłość, że miłość to tylko i wyłącznie obowiązek.

Oczywiście nie zgadzam sie z tym. Miłość istnieje i sa jej różne rodzaje. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale według mnie to oczywista sprawa. Można to nazywać innymi słowami, ale wszystko sprowadza się do jednego, krótkiego - miłość.

Dla każdego znaczy to coś innego, ale nikt chyba nie powinien przeczyć temu, że miłosć istnieje, i ze nie jest to tylko , jak wspomiała pani na DKFie- obowiązek.

PS- zgadzam się z Virą że miłość może w pewnym sensie ograniczać, ale wole być ograniczony niż żyć bez miłości... kiedyś.
Chociaż pewnie moją miłością będzie na zawsze mój kot xD



question - So maja 16, 2009 11:50
" />Wszystkie "części składowe" miłości można wyjaśnić naukowo, hormony, pociąg fizyczny, fascynacja, potem w końcu znudzenie i poszukiwanie możliwości przeniesienia swojego materiału genetycznego dalej.

Kelv - to co pisałeś o tym że mógłbyś zabić by chronić swoją rodzinę, czy to jest aby na pewno zbrodnia z miłości ? Zwierzęta są w stanie zabić by chronić swoje stado, ja tez jestem stanie zabić by chronić swoją rodzinę, ale nie oszukuje się że jest to spowodowane jakąś górnolotną ideą, chodzi o przetrwanie, i tyle.

Tak wiem że jest to cyniczne podejście, ale sorry jestem cynikiem. I nie chodzi bynajmniej o to że jestem "młody i niedoświadczony" przeżyłem już trochę (i wcale taki młody nie jestem :p) i tak doszedłem do wniosku że życie w pojedynkę jest wygodniejsze kierując się swoimi doświadczeniami, no ale człowiek jest sumą swoich doświadczeń, i z tych doświadczeń powinien wysuwać wnioski na przyszłość.....więc. Nie chodzi bynajmniej o to że byłem kiedyś romantykiem czy coś, a później spotkało mnie coś strasznego, uprzedzam wszystkie posty w stylu "nie uwierzysz w miłość dopóki jej nie spotkasz" ponieważ moim zdaniem jest jedno z najbardziej debilnych stwierdzeń podyktowanych romantycznym syfem w którego tradycji zostaliśmy wychowani.

Wystarczy włączyć telewizor, przeczytać streszczenie książki z tyłu okładki etc. etc. Wszędzie otacza nas ubarwiony na maksa, wyidealizowany romantyzm. Wszędzie z butami wchodzi "wątek romantyczny". Człowiek Pochłania to wszystko i czeka na księcia/księżniczkę z bajki, jakiś wyidealizowany romantyczny związek w którym obie strony będą o sobie cały czas myśleć, padać sobie w obięcia co 15 minut i razem iść przez życie zmagając się z przeciwnościami losu. A coś takiego nie istnieje, a nawet jeśli to przez pięć minut, a potem rozbija się o głupie, błahe sprawy i w końcu przeradza się w zmęczenie/niechęć. I oczywiście społeczeństwo piętnuje cię jeśli "jesteś sam" (jak pisał Juriusz) bo jeśli jesteś sam nie założysz tej podstawowe komórki społecznej która jest podstawą istnienia status quo. Samotnym rodzicom nie uda się zaadoptować dziecka......Oczywiście niesie to naciski ze strony znajomych, rodziny, praktycznie wszystkich osób które znasz, i które uparcie twierdzą że kiedy kogoś poznasz będziesz "szczęśliwy". Kiedy ulegasz tym naciskom okazuje się że wylądowałeś z osoba która nie ma z tobą nic wspólnego io nawet jeśli lubiliście się choć trochę na samym początku bardzo szybko zaczynacie sobie działać na nerwy i kontynuujecie tą farsę dopóki nie możecie na siebie patrzeć. I w końcu po kilku próbach zakończonych mniej lub bardziej spektakularną porażką człowiek dochodzi do wniosku że najlepszy sposób by nie zostać "zranionym" (śliczne określenie eufemizm na "by nie czuć się każdego dnia jak kupa gówna") i nie "zranić" innych ludzi to trzymać się na romantyczny dystans.

Ludzie wchłaniają to wszystko w takim stopniu że uznają miłość za pewnik, mimo że nie potrafią wyjaśnić dlaczego.

Tak więc uprzedzając pytanie : nie wieżę w miłość, ponieważ coś takiego mnie nigdy nie spotkało. Jasne możliwe że kiedyś trafi mnie coś jak piorun z jasnego nieba, i mój sceptyczny umysł zostanie zatopiony przez falę endorfin, hormonów i krew pompująca jak szalona w wiadomą część mojego ciała.

Jeśli rok później wciąż będę się czuł tak samo to przyznam wam wszystkim rację. Do tego czasu pozostanę sceptykiem.



barnaba - So maja 16, 2009 12:44
" />Sam nie mam parcia na miłość i sądzę, że została daleko wyidealizowana w świadomości zbiorowej, ale chciałem tylko dodać od siebie, że fajnie jest wierzyć, że to chemia w mózgu wynika z uczuć, a nie uczucia są skutkiem chemii w mózgu. Owszem, można zmierzyć fizyczny poziom neuroprzekaźników w głowie, ale to jak dla mnie jedynie fizjologiczny efekt uboczny tego co nam się dzieje za oczami.



BeardFish - So maja 16, 2009 14:44
" />
">Nie chodzi bynajmniej o to że byłem kiedyś romantykiem czy coś, a później spotkało mnie coś strasznego, uprzedzam wszystkie posty w stylu "nie uwierzysz w miłość dopóki jej nie spotkasz" ponieważ moim zdaniem jest jedno z najbardziej debilnych stwierdzeń podyktowanych romantycznym syfem w którego tradycji zostaliśmy wychowani

Nie zgadzam się zupełnie, właściwie to straszna bzdura. Nikt mnie nie wychował w takiej tradycji, to ja sam podejmuję wybory w życiu. Jestem romantykiem i mi z tym dobrze, można być romantykiem i mocno stąpać po ziemi nie rozdrabniając się na ciepłe kluchy. Nadal sądzę,że nie wie się o czym pisze dopóki się tego nie przeżyje - tak jest z wieloma rzeczami. Kłania się syndrom biblijnego Tomasza.


">Wystarczy włączyć telewizor, przeczytać streszczenie książki z tyłu okładki etc. etc. Wszędzie otacza nas ubarwiony na maksa, wyidealizowany romantyzm. Wszędzie z butami wchodzi "wątek romantyczny". Człowiek Pochłania to wszystko i czeka na księcia/księżniczkę z bajki, jakiś wyidealizowany romantyczny związek w którym obie strony będą o sobie cały czas myśleć, padać sobie w obięcia co 15 minut i razem iść przez życie zmagając się z przeciwnościami losu. A coś takiego nie istnieje, a nawet jeśli to przez pięć minut, a potem rozbija się o głupie, błahe sprawy i w końcu przeradza się w zmęczenie/niechęć.

To znowu jest jakby pisane do głupiutkiej panienki z dyskoteki, która czyta Cosmopolitan i artykuły "Co zrobić ze sobą by uwieść faceta - 10 kroków".
Zgadzam się,że w TV jest bajka,że jest kolorowo, ale dlaczego sprowadzać wyższe uczucie jakim jest (dla mnie) miłość do poziomu serialu z TVN?

Następna sprawa - cytuję "wyidealizowany romantyczny związek w którym obie strony będą o sobie cały czas myśleć, padać sobie w obięcia co 15 minut i razem iść przez życie zmagając się z przeciwnościami losu. A coś takiego nie istnieje, a nawet jeśli to przez pięć minut, a potem rozbija się o głupie, błahe sprawy i w końcu przeradza się w zmęczenie/niechęć."

Odpowiadam: skąd możesz to wiedzieć? Sam piszesz,że czegoś takiego nie przeżyłeś a już masz ułożony misterny plan,że bycie razem to syzyfowa praca, to masa poświęceń, bez których nie można zbudować związku to trylion przeciwności... Można spokojnie sobie z nimi poradzić, a o głupie sprawy rozbija się całe nasze życie, całe życie zbudowane jest z błahostek i spraw ważnych. Miłość i związek to także niechęć i zmęczenie - sztuką jest przezwyciężać te sprawy i chcieć być nadal razem. Ponawiam - nie z przyzwyczajenia, bo nikt nikomu nie każe być ze sobą do końca życia - przynajmniej ja tak sądzę no i mamy XXI wiek i sposób życia z epoki "Nad Niemnem" już za sobą.


">I oczywiście społeczeństwo piętnuje cię jeśli "jesteś sam" (jak pisał Juriusz) bo jeśli jesteś sam nie założysz tej podstawowe komórki społecznej która jest podstawą istnienia status quo. Samotnym rodzicom nie uda się zaadoptować dziecka......Oczywiście niesie to naciski ze strony znajomych, rodziny, praktycznie wszystkich osób które znasz, i które uparcie twierdzą że kiedy kogoś poznasz będziesz "szczęśliwy".

A Ty możesz mieć to głęboko w poważaniu, na co ta dywagacja znowu? Porównujesz takie osoby z polską ideologią królującą w różnych miejscach gdzie widzi się 30 latkę i ciotka Frania na rodzinnym obiedzie pyta "Bożena, a kiedy będziesz miała dziecko i czy jest kandydat" ... Każdy niech swojego podwórka pilnuje... to nie jest argument w dyskusji o Miłości.


">Kiedy ulegasz tym naciskom okazuje się że wylądowałeś z osoba która nie ma z tobą nic wspólnego io nawet jeśli lubiliście się choć trochę na samym początku bardzo szybko zaczynacie sobie działać na nerwy i kontynuujecie tą farsę dopóki nie możecie na siebie patrzeć. I w końcu po kilku próbach zakończonych mniej lub bardziej spektakularną porażką człowiek dochodzi do wniosku że najlepszy sposób by nie zostać "zranionym" (śliczne określenie eufemizm na "by nie czuć się każdego dnia jak kupa gówna") i nie "zranić" innych ludzi to trzymać się na romantyczny dystans.

Tak, z tym,że jesteś dojrzałym facetem i masz swój rozum. Nikt nie każe być z kimś, sam wybierasz sobie drogę jaką chcesz iść przez życie. Zakładanie,że coś się tam posypie, bo się zgadzać nie będą 2 osoby ze sobą jest równie "debilne" jak romantyzm, który wytykasz. Rozum Bozia dała to się obserwuje taką osobę zanim się z kimś się zacznie budować wspólny dom.

Tyle ode mnie. Można być debilnym romantykiem kiedy trzeba, można mieć pewne przekonania (własne, nie wzięte z domu, nie wiem z książek, to śmieszne jest nieco, mamy 2009 rok!) i można zarazem mocno stąpać po ziemi. Żadna dojrzała kobieta, żaden dojrzały mężczyzna nie szuka ciepłej kluchy, miągwy rozlazłej co się na ramieniu słania tylko, bo nie wie co robić. Sama by pewnie zwiędła i założyła pustelnię.

Dzisiejsza miłość może być bardzo silna a zarazem romantyczna. Może być też fajnie złośliwa, pełna niespodzianek i bardzo trwała.

Podstawy miłości są zawsze uniwersalne moim zdaniem, a to jak ją przeżywamy jest dzisiaj zgoła inne niż sposób w jaki to Question opisujesz.
Takie jest me zdanie
Peace



question - So maja 16, 2009 16:48
" />
">Nie zgadzam się zupełnie, właściwie to straszna bzdura. Nikt mnie nie wychował w takiej tradycji, to ja sam podejmuję wybory w życiu. Jestem romantykiem i mi z tym dobrze, można być romantykiem i mocno stąpać po ziemi nie rozdrabniając się na ciepłe kluchy. Nadal sądzę,że nie wie się o czym pisze dopóki się tego nie przeżyje - tak jest z wieloma rzeczami. Kłania się syndrom biblijnego Tomasza.

Osobiście nie spotkałem romantyków którzy nie zmieniają się w ciepłe kluchy. Jakoś wszystkie osoby które uważają się za romantyków (a które znam) lawirują między stanami agonalnej depresji a hormonalnego uniesienia. Inne osoby które znam a które są w związkach, i "stąpają twardo po ziemi' raczej nie zgadzają się z klasyczną definicja romantyka, a ich związki (przynajmniej z zewnątrz) wyglądają na boleśnie przesiąknięte rutyną. Oczywiście postrzegam romantyków w klasycznej definicji tego słowa (od liceum jakoś tak mam że romantyzm kojarzy mi się z niemożliwymi do zrealizowania ideałami) jeśli dysponujesz jakąś definicją "urban romantyka" to z przyjemnością posłucham.

I poza tym nie twierdziłem że ludzi się wychowuje w takiej tradycji. Mówiłem że kultura, społeczeństwo i inne czynniki na które wystawiony jest człowiek w czasach młodości propagują idee romantyczno-prorodzinne. A jeśli twierdzisz że to cię "ominęło" i ze sam podejmujesz decyzję (wnioskuję że już od dziecka sam podejmowałeś decyzje odnośnie rzeczy które się gdzieś tam zakorzeniły w twojej psychice skoro twoje życiowe credo jest oparte TYLKO na twoich decyzjach) to oznacza że mieszkasz/mieszkałeś w dżungli.


">To znowu jest jakby pisane do głupiutkiej panienki z dyskoteki, która czyta Cosmopolitan i artykuły "Co zrobić ze sobą by uwieść faceta - 10 kroków".
Zgadzam się,że w TV jest bajka,że jest kolorowo, ale dlaczego sprowadzać wyższe uczucie jakim jest (dla mnie) miłość do poziomu serialu z TVN?

Następna sprawa - cytuję "wyidealizowany romantyczny związek w którym obie strony będą o sobie cały czas myśleć, padać sobie w obięcia co 15 minut i razem iść przez życie zmagając się z przeciwnościami losu. A coś takiego nie istnieje, a nawet jeśli to przez pięć minut, a potem rozbija się o głupie, błahe sprawy i w końcu przeradza się w zmęczenie/niechęć."

Odpowiadam: skąd możesz to wiedzieć? Sam piszesz,że czegoś takiego nie przeżyłeś a już masz ułożony misterny plan,że bycie razem to syzyfowa praca, to masa poświęceń, bez których nie można zbudować związku to trylion przeciwności... Można spokojnie sobie z nimi poradzić, a o głupie sprawy rozbija się całe nasze życie, całe życie zbudowane jest z błahostek i spraw ważnych. Miłość i związek to także niechęć i zmęczenie - sztuką jest przezwyciężać te sprawy i chcieć być nadal razem. Ponawiam - nie z przyzwyczajenia, bo nikt nikomu nie każe być ze sobą do końca życia - przynajmniej ja tak sądzę no i mamy XXI wiek i sposób życia z epoki "Nad Niemnem" już za sobą.


Ekhm. Rozumiem że doszedłeś do wniosku że jestem 26 letnim prawiczkiem ? ;D
Pisałem że nigdy nie byłem romantykiem, nie oznacza to że nigdy nie byłem w związku z kobietą . Czy tylko romantycy łączą się w pary ? Pisałem że nigdy nie przeżyłem "ROMANTYCZNEJ MIŁOŚCI' i właśnie w tym kontekście pisałem o masówce która karmią nas media.
O ile pamiętam zaznaczyłem że swoje poglądy opieram na swoich doświadczeniach które nie były szczęśliwe. Nie udało się, nie wyszło, nie dało rady. 3 X NIE, jeśli tobie się udało stary to gratuluję, mam nadzieję że mi też się kiedyś uda, do tego czasu pozostanę sceptykiem.
No i straciłem 10 minut na powtórkę swojego wcześniejszego posta. Czytać ze zrozumieniem, wiem że oczy bolą i chaotycznie piszę no ale........


">A Ty możesz mieć to głęboko w poważaniu, na co ta dywagacja znowu? Porównujesz takie osoby z polską ideologią królującą w różnych miejscach gdzie widzi się 30 latkę i ciotka Frania na rodzinnym obiedzie pyta "Bożena, a kiedy będziesz miała dziecko i czy jest kandydat" ... Każdy niech swojego podwórka pilnuje... to nie jest argument w dyskusji o Miłości.

Rzeczywiście, może nie. Sorry za offtop, ale pomyślałem że skoro poszerzyłem temat dyskusji o "ujęcie społeczne" to dodam coś z własnych doświadczeń. W końcu i tak już wlazłem z butami w swoje życie osobiste

Już tak mam że przejmuje się tym jak mnie ludzie widzą. Może niekoniecznie wielbiciele Radia M, czy inne stare dewotki, ale osoby na których mi zależy to już inna sprawa.


">Nie zgadzam się zupełnie, właściwie to straszna bzdura. Nikt mnie nie wychował w takiej tradycji, to ja sam podejmuję wybory w życiu. Jestem romantykiem i mi z tym dobrze, można być romantykiem i mocno stąpać po ziemi nie rozdrabniając się na ciepłe kluchy. Nadal sądzę,że nie wie się o czym pisze dopóki się tego nie przeżyje - tak jest z wieloma rzeczami. Kłania się syndrom biblijnego Tomasza.

Jak wyżej.


">Tak, z tym,że jesteś dojrzałym facetem i masz swój rozum. Nikt nie każe być z kimś, sam wybierasz sobie drogę jaką chcesz iść przez życie. Zakładanie,że coś się tam posypie, bo się zgadzać nie będą 2 osoby ze sobą jest równie "debilne" jak romantyzm, który wytykasz. Rozum Bozia dała to się obserwuje taką osobę zanim się z kimś się zacznie budować wspólny dom.



Każdy człowiek, nawet dojrzały popełnia błędy i podejmuje złe decyzje. Ja ze swoich błędów wyciągnąłem właśnie takie wnioski. Sorry jeśli obraziłem czyiś system wartości.

A "posypać" się wcale nie musi na samym początku, rzeczy się sypią nawet po dłuższym okresie obserwacji. A jeśli będziesz obserwował zbyt długo to większość partnerek powie ci że "boisz się zaangażować, jesteś emocjonalnie niedojżały" i wręczy ci wilczy bilet.


">Tyle ode mnie. Można być debilnym romantykiem kiedy trzeba, można mieć pewne przekonania (własne, nie wzięte z domu, nie wiem z książek, to śmieszne jest nieco, mamy 2009 rok!) i można zarazem mocno stąpać po ziemi. Żadna dojrzała kobieta, żaden dojrzały mężczyzna nie szuka ciepłej kluchy, miągwy rozlazłej co się na ramieniu słania tylko, bo nie wie co robić. Sama by pewnie zwiędła i założyła pustelnię.

Wybacz więc jeśli zapytam (ponieważ mam problemy ze zrozumieniem tego ostatniego akapitu.
1) W 2009 roku się książek nie czyta ? (serio nie wiem o co chodzi mówisz o swoich przekonaniach, o moich / bo nie wiem jak zareagować)
2) Właśnie cały czas czekam jak "można być debilnym romantykiem kiedy trzeba i można twardo stąpać po ziemi" bo jak dla mnie romantyk to taki człowiek który "buja w obłokach' "poświęca się dla niemożliwych idei" etc, tak więc jak dla mnie te dwa stwierdzenia się wykluczają (i wiem że mamy XXI wiek a nie XIX)
3) Wiem że "Żadna dojrzała kobieta, żaden dojrzały mężczyzna nie szuka ciepłej kluchy, miągwy rozlazłej co się na ramieniu słania tylko, bo nie wie co robić. Sama by pewnie zwiędła i założyła pustelnię." ponieważ dojżali ludzie muszą być pragmatykami, a nie romantykami, z dalszą krytyką poczekam na twoja definicję "urban romantyzm" No i szkoda że na tej planecie wciąż roi się od niedojrzałych ludzi nieoznakowanych w żaden sposób, tudno tym samym ich uniknąć.

Eeee Live Long And Prosper ?



Kelvin - So maja 16, 2009 17:09
" />question - sprostowanie na poczatek - nie napisalem ze zabilbym dla rodziny tylko ze dalbym sie zabic jesli by byla taka potrzeba, oczywiscie to troche dramatyzowanie ale usiluje w ten sposob przedstawic skale wartosci i poswiecenia na jakie jestem gotowy sie zdobyc w imie milosci do mojej rodziny, ale w sumie jakby sie zastanowic w druga strone jak to napisales to jakbym nie mial wyjscia i musial zabic dla rodziny to pewnie bym to zrobil (przywolujac przyklad z bliskiej Ci kinematografii - jest np taka scena w "Wojnie swiatow" Spielberga kiedy Cruise zabija Tima Robbinsa)

generalnie to chcialem Ci troche "nawtykac" za to co napisales w ostatnim poscie bo nie zgadzam sie praktycznie z niczym ale ubiegl mnie juz bearfish, ktory napisal wszytsko co ja chcialbym napisac i zgadzam sie z nim w kazdym calu, uwazam ze troche operujesz kliszami, upraszczasz sprawe i uprawiasz demagogie, wydajesz opinie w oparciu o czyjes doswiadczenia gdzies tam zaslyszane i o stereotypy rodem z seriali telewizyjnych ktore niestety nie sa reprezentatywne dla sprawy, przypomniala mi sie fajna scena z filmu "good will hunting" kiedy damon siedzi na lawce z robinem wiliamsem, ktory wyklada mu kawa na lawe ze nie mozna poznac zycia z ksiazek, mozesz przeczytac wszytskie ksiazki i zobaczyc wszystkie zdjecia z kaplicy sykstynskiej ale nigdy nie bedziesz wiedziec jak to jest naprawde byc tam fizycznie i wpatrywac sie z najwspanialsze w historii swiata obrazy namalowane ludzka reka

troche patetycznie wyszlo ale mniej wiecej o to mi wlasnie chodzi - see it to believe it

Edit:
ja jeszcze chcialem dodac ze bardzo daleko mi do romantyzmu, wlasciwie to nigdy nim nie bylem i wrecz denerwuje mnie to okreslenie, to wszytsko to sa zajebiste uproszczenia i proby ujecia tematu w jakies ramki ktory nie powinien podlegac nawet dyskusjom, ja sie kocha to sie to wie i tyle, to naprawde nie jest tak spomplikowane, zawsze mnie denerwowalo jak ktos pisze ze milosc kosztuje - zajebiscie przegiety stereotyp - ja z milosci tylko mam profity, a reszta to kompromis, no chyba ze ktos jest egocentrykiem ktory stawia JA na pierwszym miejscu - takim osobem pewnei ciezko jest dopasowac sie w zwiazku



BeardFish - So maja 16, 2009 17:52
" />Question - w życiu nie doszedłem do wniosku, że jesteś 26 letnim prawiczkiem Jak napisałeś jesteś cyniczny, a ja próbuję być jedynie stroną w dyskusji
Wiadomo,że można siedzieć cicho, ale po co:)
Z tym,że obraz miłości jaki przedstawiasz naładowany jest obrazami wyjętymi z mediów właśnie, z książek, z pewnością z otoczenia.

a ja mogę pisać tylko za siebie więc tak:

Jakkolwiek to nazwiesz - czy Urban Romantyzm czy Romantyzm XXI wieku to ta sama sprawa. Obraz romantyka jaki przedstawiasz jest iście poetycki
Więc jest sobie taka ociekająca romantyzmem, empatyczna ciapa, co na kolanach wszędzie chodzi za damą serca swego, pod stopy rzuca kwiaty, a na poduszce układa płatki róż w kształt serca.

A tu wystarczy być normalnym facetem i nie traktować kobiety przedmiotowo, czasem przynieść kwiatka, przytulić, czasem świece do kolacji przy winie zapalić normalne sprawy - zupełnie nie związanie z romantykiem nie wiem - mickiewiczowskim. Może to są sprawy całkowicie zwykłe, ale jak obserwuję ludzi wokoło/w miejscu pracy/ gdziekolwiek to już dla mnie nie są to sprawy tak oczywiste. Oczywiście znów to tylko moje zdanie.

Kiedy widzę jak faceci traktują swoje kobiety między innymi w towarzystwie (i vice versa), czy wśród ludzi to serio - uważam się za romantyka - nie książkowego, bo takim być dzisiaj nie można - nie piszę co 15 min kochającego smska, bo nie mam na to czasu, nie jestem też słodki jak lukier, to znów nie o to chodzi.
W pracy usłyszałem, że zwykłe otwieranie drzwi przed kobietą dziś to dziwny archaizm (bo jest przecież równouprawnienie), że kupno czegokolwiek z okazji rocznicy to zbędny gest, że to zbyt empatyczne i dziwne.
Dzisiejsza postawa nastawiona jest na konsumpcjonizm - także interpersonalny - Punctum puncti.
Związki czysto monogamiczne od pewnego wieku-do śmierci są dość rzadkie. Zgadzam się,że jest to związane ze wzrostem poczucia własnej wartości u ludzi, żadna kobieta nie powinna dawać się poniżać facetowi i w dzisiejszych czasach ma wreszcie możliwość i prawo od niego odejść... wcześniej tak nie było.
Dodatkowo w tym całym pośpiechu dzisiejszym ludziom nie chce się szukać, biorą kogoś za pewnik tylko dlatego,że ten ktoś się doń uśmiechnie czy zechce iść do łóżka.
Zero obserwacji, zero za i przeciw. Owszem, na to być może też nie ma czasu, owszem nie każdy chce czegoś takiego, owszem nadarzająca się okazja może być początkiem czegoś lepszego.

Warto jednak poszukać dłużej i stać się pewnym. Z tym,że trzeba chcieć być z kimś do grobu, nie wszyscy chcą być do śmierci tylko z jedną osobą. Zanudziliby się, bali przywiązania i stopnia wzajemnego oddania.
Są ludzie, którzy nie potrzebują dużej ilości partnerów, nie potrzebują szukać. Prosta sprawa-szczęściarze - znajdują kogoś kto podziela ich zainteresowania, czują się przy tym kimś wspaniale i chcą iść przez życie. Czego oczywiście każdemu życzę, ale znów - nie każdy by tak chciał.

Definicja romantyka jest moim zdaniem zmienna zależnie od czasu, a czasy w których żyjemy czynią romantyka z normalnego, dojrzałego, kochającego, pewnego siebie faceta.

Żeby nie było, nie piszę ogólnie, nie jestem piewcą książkowych frazesów ani ogromnym opozycjonistą wobec twierdzeń zaprzeczających istnieniu miłości. Wszystko z życia wyjęte.

Ja miłość czuję - i jestem pewien, że to nie jest zakochanie.Nie brnę ślepo by udowodnić moje racje.
Uczucia nie są trudne do przeanalizowania z punktu osoby, która je odczuwa Wiesz kiedy płaczesz, wiesz kiedy się śmiejesz, wiesz kiedy kochasz i wiesz kiedy jesteś na razie tylko zakochany.

Vive valeque



b r e - So maja 16, 2009 18:55
" />question @ a może Ty się podświadomie/świadomie obawiasz miłości? boisz się, że miłość przemieni Cię w ciepłe kluchy, o czym wspominałeś w którejś ze swych wypowiedzi? no cóż.. jeśli to prawda, to współczuję Ci tego lęku. nie wiesz co tracisz. bo np. seks bez miłości, to - wg mnie - zwykła fizjologiczna czynność jak kupa, siku lub rzyg, a w tzw. miłosnym uniesieniu "ciepło-kluchowych" związków to magia po prostu.

ps. a poza tym - mym skromnym zdaniem - nie da się miłości zdefiniować, podobnie jak np. szczęścia lub piękna. wielu już próbowało. i co? i nic.



question - So maja 16, 2009 20:03
" />1) Wydaję opinie w oparciu o WŁASNE doświadczenia. Wszystko to co napisałem o "miłości w ujęciu medialnym" napisałem w kontekście rzeczy które mnie denerwują w medialno-społecznym jej postrzeganiu. Jedyne wnioski jakie z tego wysunąłem były następujące :
n i e p o d o b a m i s i ę t o . W swoich postach skonfrontowałem to co myślę o miłości (czy też o jej braku) ze swoich doświadczeń i z tym co przekazała mi popkultura, kultura. media. telewizja, prasa etc

I proszę ni mówcie mi że czwarta władza w żaden sposób was nie kształtuje, bo nie uwierzę.

2) Oczywiście że zgadzam się z hasłem "see it to believe it", jak już pisałem chyba trzy razy. Dopóki nie zobaczę, czy też nie doświadczę w tym przypadku - nie uwierzę.

3) Tekst o 26 letnim prawiczku to żart. Myślałem że zabawny. Poza tym pisząc że "nie przeżyłem" myślałem że myślałeś że nigdy nie byłem w związku, a moje męskie ego które wiozę za sobą ciężarówką nie przeżyłoby nawet insynuowania takiej insynuacji.

4) Umm czy każda osoba która nie uważa się za romantyka musi być szowinistą tudzież mizoginem ? Nigdy nie traktowałem żadnej kobiety przedmiotowo a nie uważam się za romantyka, zdarzało mi się kupować kwiaty i organizować romantyczne kolacje we dwoje, a nie uważam się za romantyka. Po prostu wiedziałem że tak się należy zachować, i że trzeba się starać by pokazać że ci zależy.
Napisałbym że w dzisiejszych czasach definicja romantyzmu spowszedniała...ale wyjdę na romantyka

5) Nie mam w zwyczaju wskakiwać do łóżka z każdą napotkana niewiastą, zgadzam się z faktem że trzeba kogoś najpierw dobrze poznać. Aczkolwiek szukać można długo, a po pewnym czasie nogi bolą, zresztą patrz punkt 2

6) Rzeczywiście uczucia są trudne do przeanalizowania, ja osobiście nigdy nie czułem że jestem zakochany. Czy to oznacza że nie byłem czy może inaczej to interpretuje niż ktoś inny. To że ktoś ci się podoba to dopiero wstęp do "możliwej miłości" ? Mam znajomego który zakochuje się przynajmniej trzy razy w roku. W każdej poznanej dziewczynie która jakoś wygląda. Zawsze kończy się tym że to ONA go rzuca. Facet naprawdę się zakochuje tak często, czy jest może ludzką wersją pasożyta który nie potrafi żyć bez drugiej osoby ? Czy lepiej biegać za każdą osobą która ci się podoba, czy czekać na tą miłość od pierwszego wejrzenia, kiedy to wystarczy że ujrzysz kogoś i będziesz chciał z nim/nią zbudować dom, mieć trójkę dzieci etc. etc.

Ciężko w takich okolicznościach udowodnić że ludzie nie dobierają się w pary na zasadzie zwykłego seksualnego pociągu. Że to wszystko nie jest tylko hormonalną loterią. Ile jest małżeństw które zostają ze sobą do końca życia bo się kochają i są w stanie budować swój związek przez lata, a ile jest małżeństw które zostają ze sobą z przyzwyczajenia/strachu przed samotnością i mniej lub bardziej otwarcie się nienawidzą ?


">question @ a może Ty się podświadomie/świadomie obawiasz miłości? boisz się, że miłość przemieni Cię w ciepłe kluchy, o czym wspominałeś w którejś ze swych wypowiedzi? no cóż.. jeśli to prawda, to współczuję Ci tego lęku. nie wiesz co tracisz. bo np. seks bez miłości, to - wg mnie - zwykła fizjologiczna czynność jak kupa, siku lub rzyg, a w tzw. miłosnym uniesieniu "ciepło-kluchowych" związków to magia po prostu.

ps. a poza tym - mym skromnym zdaniem - nie da się miłości zdefiniować, podobnie jak np. szczęścia lub piękna. wielu już próbowało. i co? i nic.


Tak dokładnie, kiedy rano wstaję i udaję się w rejs by palić, gwałcić, i mordować mam nadzieję że żadna z wiejskich dziewek którą spotka moje prącie nie wzbudzi we mnie uczuć, bym nie stracił swojej opinii macho wśród swoich wojów.

A tak na poważnie nie mam w zwyczaju angażować się w jedno nocne przygody, wręcz przeciwnie od czasu swojego ostatniego związku który zakończył się jak lądowanie w Normandii (tylko bez przemocy i ofiar śmiertelnych, no wiecie o co mi chodzi ) żyję w dość konkretnym celibacie. A wszystkie poprzednie związki nie zaczęły się od łóżka tylko raczej na nim skończyły (i wydaje mi się że łóżkowy element odbył się za zgodą obopólną). Tak więc proszę mi tu nie insynuować

A skoro miłości nie da się zdefiniować, to po co o niej rozmawiać ? Po co w ogóle próbować ? Ta dyskusja nie ma więc sensu



b r e - So maja 16, 2009 20:45
" />hmm.. z tego co piszesz - wg mnie wynika - że Twoja niewiara w miłość wynika z tego, że nie trafiłeś jeszcze na tzw. swoją drugą połowę. wierzę, że jeśli na nią trafisz, zmienisz swój stosunek do miłości. życzę Ci tego!

ps. miłości nie da się zdefiniować. warto jednak o niej rozmawiać. a nuż ją kiedyś poczujesz? wtedy nie zechce Ci się jej definiować. będziesz się nią po prostu rozkoszował!



Vira - So maja 16, 2009 20:47
" />Z ciekawości - druga połowa jest tylko jedna na cały świat?



question - So maja 16, 2009 20:57
" />Zależy na ile kawałków ktoś cię potnie.



b r e - So maja 16, 2009 21:13
" />to może ja odpowiem tak.. o tzw. "drugiej połowie" zwykle mówi się w kontekście owoców cytrusowych -> tzw. "połówka pomarańczy", jednakże pomarańczę można przecież dzielić na ćwiartki:

więc - być może - ta metaforyczna "druga połowa" nie jest tylko jedna na cały świat.



Agnieszka - So maja 16, 2009 23:53
" />Pewnie jest trochę osób, które w obie strony odpowiadałyby sobie charakterem, wyglądem, wiekiem i milionem innych rzeczy, ale czy wyklułoby się "to coś" nie wiadomo Dopiero dyskusje typu powyższej uświadamiają mi, że to jednak zjawisko rodzaju jednej szansy na milion. Szczególnie jak czytam, że ktoś robi coś miłego, bo wie że tak wypada. Kurczę, tak można myśleć kupując ciotce kwiatki na urodziny. Jeśli ktoś cały czas pilnuje, czy postępuje według filmowego schematu, to się mocno przejedzie, bo przy ukochanej osobie nieporównywalnie większą wartość od bukietu 30 czerwonych róż wręczanych raz na 15 lat może mieć spontaniczne przytulenie w jakiejś prozaicznej sytuacji. I błagam, niech ta cała chemia odejdzie wreszcie do lamusa. Ludzki organizm potrafi przystosować się do masy rzeczy, nie wierzę że po X latach bycia razem hormony 24/7 mieszają mi w głowie, skoro dajmy na to po paru miesiącach stosowania przestaję odczuwać działanie jakiegoś leku. A przyzwyczaić się mogę do niewygodnego łóżka, nie do żywej istoty mającej swoje lepsze i gorsze dni, zmieniającej się psychicznie i fizycznie. Gdyby życie w parach polegało na zakodowanym podskórnie dążeniu do puszczenia genów w obieg, ludzie by się rozchodzili przy pierwszym kryzysie lub przerwie w pożyciu wiadomym. Jak samce nie wiem, rosomaka czy innego pelikana - "o, fajne piórka, lecę zarywać", przychodzi inny samiec, daje kopa w papę i nagle kandydat nr 1 lezie szukać innego inkubatora, bo tak w sumie wszystko mu jedno. Nie jestem nawet w stanie policzyć, przez ile ciężkich momentów przeszliśmy z Łukaszem. Gdyby w złych chwilach kierowała nami chemia, pewnie byśmy się pozabijali, gdyby przyzwyczajenie - bylibyśmy teraz nieszczęśliwi bojąc się złamać rutynę i będąc razem z musu. Póki co na 100% mogę potwierdzić że nadal żyję i mam się dobrze, a jak widzę po powyższym Ryba też nie narzeka, do tego stopnia że był w stanie nastukać aż tyle nie wpadając po drodze w zwątpienie, choć "fajnie złośliwej" miłości nie mógł sobie oczywiście oszczędzić <kijem w łeb za przytyki>

Z mojej strony to tyle, bo dyskutować - szczególnie na tematy abstrakcyjne - nie znoszę, wyrażam swoje zdanie i nie będę go przepisywać kilka razy mnożąc argumenty i odpierając cudze. Tak jak nikt mi nie przetłumaczy, że Dream Theater to bogowie precyzji i mam przestać rzygać na sam widok ich loga, tak ja nikogo nie przekonam że miłość istnieje i w gruncie rzeczy jest fantastyczną sprawą.



question - N maja 17, 2009 09:34
" />
">Dopiero dyskusje typu powyższej uświadamiają mi, że to jednak zjawisko rodzaju jednej szansy na milion. Szczególnie jak czytam, że ktoś robi coś miłego, bo wie że tak wypada. Kurczę, tak można myśleć kupując ciotce kwiatki na urodziny. Jeśli ktoś cały czas pilnuje, czy postępuje według filmowego schematu, to się mocno przejedzie, bo przy ukochanej osobie nieporównywalnie większą wartość od bukietu 30 czerwonych róż wręczanych raz na 15 lat może mieć spontaniczne przytulenie w jakiejś prozaicznej sytuacji

Hm, aż zacytuje sam siebie


">Po prostu wiedziałem że tak się należy zachować, i że trzeba się starać by pokazać że ci zależy.

Tak więc osobiście już sam nie rozumiem, to źle że postępuję wg schematu który mi "wbito" do głowy. Myślałem że kobiety lubią dostawać kwiaty, ergo chcąc sprawić przyjemność osobie na której mi zależy (obojętnie czy dziewczynie czy ciotce - ciotka też kobieta )- kupuję jej kwiaty. Nie tylko dlatego bo tak wypada, ale również ponieważ już tak się dziwnie złożyło że większość kobiet które znam lubi te badyle


">Ludzki organizm potrafi przystosować się do masy rzeczy, nie wierzę że po X latach bycia razem hormony 24/7 mieszają mi w głowie, skoro dajmy na to po paru miesiącach stosowania przestaję odczuwać działanie jakiegoś leku. A przyzwyczaić się mogę do niewygodnego łóżka, nie do żywej istoty mającej swoje lepsze i gorsze dni, zmieniającej się psychicznie i fizycznie. Gdyby życie w parach polegało na zakodowanym podskórnie dążeniu do puszczenia genów w obieg, ludzie by się rozchodzili przy pierwszym kryzysie lub przerwie w pożyciu wiadomym. Jak samce nie wiem, rosomaka czy innego pelikana - "o, fajne piórka, lecę zarywać", przychodzi inny samiec, daje kopa w papę i nagle kandydat nr 1 lezie szukać innego inkubatora, bo tak w sumie wszystko mu jedno.

Dokładnie, tak jak pisałem chemia wchodzi w grę na początku. Potem zostaje przyzwyczajenie, czy to dobrze czy źle sami sobie osądźcie, tak samo czy pary które zostają z sobą "z przyzwyczajenia" wciąż się kochają ? Definicje miłości są różne, ja może rzeczywiście za dużo się naoglądałem tych "romantyzmów" bo dla mnie rutyna zabija związki, i po pewnym czasie ludzie przestają się starać, oczywiście jest to tylko i wyłącznie moja teoria.

Ekhm, a co do ludzi Rozchodzących się w czasie pierwszego kryzysu' wystarczy zobaczyć statystyki rozwodów, a dokładniej czas jaki upłynął między zawarciem związku a jego rozwiązaniem. Ile jest ludzi których małżeństwo trwało krócej niż rok ?

Cóż zauważyłem że ludzie "za" miłością, to ludzie w szczęśliwych związkach, a ludzie "przeciw" to podejrzewam osoby z różnych przyczyn samotne. Pozostaje mi tylko życzyć by nikt z obozu nr 1 nie znalazł się w obozie nr 2, chociaż nie powiem było by miło gdyby jeszcze ktoś mnie poparł w tej dyskusji, bo czuję się trochę atakowany za swoje poglądy.

No ale jestem pewien że to tylko moja paranoja



kaktus - N maja 17, 2009 14:34
" />Widzę, że się dyskusja rozwinęła - cieszy mnie to.
Na pewno większość zna hymn o miłości z biblii (a jeśli nie to tutaj: http://www.lexilogos.com/bible/polski.htm); czy podobny rodzaj miłości wyznajecie, wy miłujący? Zapytam jeszcze inaczej czy jesteście zazdrośni w swojej miłości (ale tak szczerze sami w sobie), czy pokładacie taką ufność w drugim (kimś zupełnie w gruncie rzeczy innym), że potraficie wyzbyć się tej emocji/uczucia; czy znacie siebie na tyle, żeby na tej podstawie wnosić jakąś wartość w życie drugiego człowieka i macie na tyle odwagi/pychy by na niego sobą wpływać? (myślę o codziennych a nie przypadkowych relacjach).
Przewrotnie napiszę, że sam jestem przy kimś i nie wyobrażam sobie na ten czas bycia z kimkolwiek innym; ta druga osoba podziela moje pasje, przy niej czuję się tak swobodnie jak wtedy gdy jestem sam, mamy już pewne wspólne plany na przyszłość, potrafimy ze sobą rozmawiać i milczeć... - tym niemniej nadal nie rozumiem o czym traktuje pojęcie miłości. Jeśli by miało być tak że istnieje, to czy w każdym swoim przejawie jest taka sama? A jeśli nie to dlaczego posiada to samo określenie dla wszystkich tego rodzajów emocji? Czy któryś z wersów tego "wyeksploatowanego na każdym ślubie" hymnu mówi o waszym uczuciu? Jeśli zazdrościcie - uprzedmiatawiacie, a tym samym przemawia przez was chęć posiadania, jeśli ufacie - jesteście naiwni albo tak próżni i pewni siebie, że tym bardziej określa was przedmiotowość wraz z egoizmem; jeśli siebie poznaliście - jesteście "oświeconymi" a dla takich nie ma miejsca na intymną relację z jednym człowiekiem; jeżeli siebie nie znacie - jakim prawem próbujecie poznać innego? Przez podobieństwo, odbicie? Może by wystarczyło lustro. Przez różnice? Ok. jesteście kimś zupełnie innym.
Dla mnie wyznacznikiem miłości o której mówicie jest jej płciowość a nawet genitalność, złóżmy że któreś z was straciło swoją potencję/ptaszka/szparkę czy możecie dalej trwać razem wierząc, że jakoś to będzie i druga strona nie będzie musiała realizować swoich potrzeb/seksualności? A może jest tak, że jesteście się wtedy w stanie "poświęcić" i zrezygnować z takiej relacji? (tym niemniej poświęcenie takie jest również dla mnie głupotą i rodzajem masochizmu).



b r e - N maja 17, 2009 15:01
" />
">Przewrotnie napiszę, że sam jestem przy kimś i nie wyobrażam sobie na ten czas bycia z kimkolwiek innym; ta druga osoba podziela moje pasje, przy niej czuję się tak swobodnie jak wtedy gdy jestem sam, mamy już pewne wspólne plany na przyszłość, potrafimy ze sobą rozmawiać i milczeć... - tym niemniej nadal nie rozumiem o czym traktuje pojęcie miłości.
a ja - zanim odpowiem - przewrotnie zapytam: co łączy Cię z tą osobą? a) egoizm, b) genitalność, c) lęk przed samotnością, d) inne - jakie?



kaktus - N maja 17, 2009 15:12
" />Na pewno nie lęk przed samotnością - każdy jest sam tylko nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. Co mnie łączy napisałem - wspólne pasje, również genitalność i egoizm, np to, że o tematach takich jak ten mogę swobodnie rozmawiać i wspólnie ustalać jakiś sposób rozumienia, ciepło i przyjemność dotyku kobiecego ciała oraz wiele innych rzeczy; bycie razem jest również dobre (o czym chyba Juriusz pisał) z praktycznego punktu widzenia - we dwoje finansowo jest lepiej.

Edit
Czy w byciu z drugą osobą "należy" się dopatrywać wyższych idei/emocji, harlequin'owych relacji? A co jeśli podważa się świat wartości? Albo wartości tworzy się własne w oparciu o inny system?
Dlatego pytam i szukam odpowiedzi, ale na razie znajduję przede wszystkim stereotypy.



el_pucz - N maja 17, 2009 15:35
" />Ile ludzi, tyle filmów na temat miłości. Według mnie miłość jest czymś co wychodzi poza związek, a partnerstwo jest jej całkiem praktyczną formą ukierunkowaną na obustronny rozwój. Jeśli potrafimy wszystkim życzyć dobrze i nie mieć oczekiwań to właściwie jedną z niewielu rzeczy, która różni relacje związkowe od nie związkowych jest erotyzm.

Związek jest o tyle praktyczny, że efekty pracy m.in. z naszymi emocjami są widoczne natychmiast albo prawie natychmiast. Z innymi ludźmi też to działa i są inne formy relacji, które robią wiele dobrego, ale tu mamy niezły poligon. Niektóre rzeczy, nawyki, których możemy nawet nie zauważać tu mamy okazję trenować i stosować, jeśli wpływa to pozytywnie na relacje my-świat to chyba spełnia to swoją rolę.

Kaktusowa teoria genitalna nie wydaje mi się głupia pod warunkiem, że chcemy dobrze dla wszystkich, wtedy włączający się pociąg z pewnością warunkuje to czy z kimś jesteśmy czy też nie. Relacja oparta jednak na samym seksie + przywiązaniu nie byłaby najlepszym rozwiązaniem na świecie, bo mega uniesienia mijają i jeśli nie ma nic poza tym to trochę lipa się męczyć.

Największym zbiorowym filmem wydaje mi się pompatyczna nieprzemijalność. Owszem znam pary, w przypadku których jestem w stanie uwierzyć że będą ze sobą do grobowej, ale tak się właśnie składa że te pary są wolne założenia ‼na zawsze”.
Miłość jest uwarunkowana wieloma czynnikami, do póki dają potencjał to fajnie, kiedy to się kończy (a jednak z obserwacji byłabym za opcją, że częściej się kończy niż trwa po wieki wieków) no, może lepiej dać szansę sobie i partnerowi na stworzenie czegoś fajnego z kim innym. Kiedy mamy oczekiwanie wielkiej, szalonej, nieskończonej miłości (hehe), to zapewne się kiedyś przejedziemy, więc może jednak lepiej cieszyć się tym co się dzieje teraz bez oczekiwań i koncepcji po babci, prababci.



b r e - N maja 17, 2009 16:00
" />
">Czy w byciu z drugą osobą "należy" się dopatrywać wyższych idei/emocji, harlequin'owych relacji? A co jeśli podważa się świat wartości? Albo wartości tworzy się własne w oparciu o inny system?
Dlatego pytam i szukam odpowiedzi, ale na razie znajduję przede wszystkim stereotypy.

znajdujesz stereotypy, bo prawdopodobnie pojęcie "miłość" odgórnie szufladkujesz jako stereotyp i je z obrzydzeniem usuwasz do kosza. miłość = harlequin? tego nie wiem, bowiem w życiu przetrawiłam tylko jeden (tytułu nie pamiętam, treści również). miłość = wyższe idee? nie wiem, bo osobiście od lat w nie wątpię. miłość = wyższe emocje? tak. wg mnie tak. cokolwiek to znaczy.
wierzę w miłość - niekoniecznie tę z biblijnego hymnu, bowiem tworzę własne wartości w oparciu o inny system. mój system. w moim systemie wartości jest miejsce na miłość. i to niekoniecznie miłość w ujęciu stereotypowym.



kaktus - N maja 17, 2009 16:33
" />Ja bynajmniej nie próbuję nikomu burzyć jego światopoglądu, jestem na tym świecie więc pytam o zasadność pewnych jego stwierdzeń i "oczywistości" - próbując się z nimi, podważając, uznając lub przewartościowując - za każdym razem jestem bogatszy o jakieś doświadczenie. Tutaj na warsztat wziąłem pojęcia typu "miłość" i chcę się zapoznać z rozumieniem i opiniami innych - to wszystko. Sam buduję pewien sprzeczny schemat również dlatego żeby poprzez różny sposób widzenia "wzbogacić", "uściślić" i lepiej zrozumieć siebie w tym wszystkim.



b r e - N maja 17, 2009 17:07
" />rozumiem. no to może nie buduj sprzecznych schematów, tylko zaakceptuj i pokochaj sprzeczności?
ps. w każdym razie miło mi było tu sobie o pojęciu miłości pogawędzić. będę niewątpliwie śledzić z zainteresowaniem, acz z oddalenia, ciąg dalszy tej dysputy..



lubie logikę - N gru 06, 2009 10:43
" />pragnienie/pożądanie i miłość - 2 różne rzeczy, 2 różne porządki, często się je myli. pożądanie nazywa się miłością, jest to błąd (zainteresowanych odsyłam do tematu o wierze, religii itd, tak to już jest, że te tematy się pokrywają, albo - tak to już jest, że wiedza obiektywna o człowieku dotyczy wszystkich przejawów jego aktywności)



Juriusz - N gru 06, 2009 20:32
" />"Zazdroszcze" jezeli potrafisz tak bezproblemowo oddzielic te dwie kwestie. Gratuluje tez wiedzy o czlowieku. Mnie niestety, a moze na szczescie, nie udalo sie dojsc do wnioskow az tak jednoznacznych.



lubie logikę - Pn gru 07, 2009 07:54
" />nie musisz zazdrościć, to nie moja wiedza . to jest wiedza obiektywna, tkwiąca we wszelkich przekazach - dosłownie - od początku kultury (czy muszę mówić- ludzkiej?).
tak naprawdę to źle napisałem, że pragnienie zawsze jest złe - to oczywiście fałsz, ma złe konsekwencje tylko wtedy jeśli jest skierowane na innego człowieka. jeśli pragnie się poprzez Boga, wtedy konsekwencje są dobre. określenie "pożądanie" wydaje się już bardziej oddawać tą negatywną stronę (czy też możliwość ukierunkowania) pragnienia.

jeśli chodzi o wnioski jednoznaczne, to tak to już jest, że nasza kultura dochodzi zwykle do wniosków wieloznacznych . np nietzsche, z jednej strony jest wsłuchany w głos ofiar, a z drugiej je potępia. tak samo starożytni też są, jak to się określa obecnie - ambiwalentni - ofiara jest dla nich zarówno zła jak i dobra , jest przemoc zła i jest przemoc dobra (mimo że przemoc, to przemoc). farmacja (lekarstwo) pochodzi od greckiego pharmakon (czy też pharmakos), które oznacza (w świadomości ludzi) zarówno truciznę jak i lekarstwo. oczywiście obrzędy pharmakon polegały na ofierze z człowieka. ten człowiek może nie tyle był, ale miał znaczenie dla wspólnoty zarówno jako trucizna, jak i jako antidotum. chyba najlepiej ilustrującym przykładem tego jak bardzo jesteśmy przesiąknięci ofiarnictwem i przemocą jest to, że stosujemy szczepionki (chociaż ja akurat nie).

aha, jesteśmy w temacie o miłości, to może najciekawszą ambiwalencją jest przypadek odebranej możliwości spełnienia pragnienia i samego zaspokojenia pragnień, tak jak to przeżywali Romeo z Julią, modelowy przykład nieszczęśników tego świata. tak to już jest urządzone, że jeśli pragnie się inaczej niż poprzez Boga, to pragnienie (np. wobec innego człowieka, albo wobec jakiegoś dobra konsumpcyjnego) jest skazane na brak powodzenia, przytaczając lirykę Mansona można powiedzieć: in space the stars are no nearer. poryw pragnienia, które trudno zaspokoić, będzie nami szarpać długo, chyba, że pragnienie w końcu zostanie "zaspokojnone" (wtedy będzie nami szarpać na nowo, już w innym, mniej dostępnym kierunku). można tak przeżyć życie, tylko pytanie czy warto jest się okłamywać (bo jest to obiektywnie rzecz biorąc kłamstwo; prawdą jest Bóg, bycie na obraz i podobieństwo Jedynego Boga. jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Stwórcy, przyjmując inną interpretacją okłamujemy się)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antoni-kielce.htw.pl
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nie-szalona.htw.pl
  • Designed by Finerdesign.com